MSCISŁAW KOCIEJOWSKI

OBRONA GDYNI I KĘPY OKSYWSKIEJ 1939R.

I.

Po rocznym szkoleniowym pływaniu atlantyckim do portów Afryki, Wysp Kanaryj -skich, Zachodnich Indii i Venezueli, statek szkolny „Dar Pomorza” przy dobrych wiatrach wracał do kraju. Radio przynosiło coraz więcej niepokojących wieści. W młodej załodze nawigatorów silne napięcie. Wszyscy pytamy jeden drugiego, co będzie? Flota nasza opuszcza Gdynię. Po przywitaniu z rodziną chłopcy rozjechali się na urlop.

Ja zamustrowałem na „Zawiszę Czarnego” gotowego do wyjścia w podróż bałtycką, pod komendą, generała Mariusza Zaruskiego. Skompletowana załoga, nagle wezwana do wojska opuszcza statek.

II.

Generał Zaruski wręcza mi kasę okrętową i klucze wraz z zapasami na rejs, powierzając opiekę nad statkiem, podąża do swojego pułku gdzieś pod Lwów.

Zanim powiem o obronie Wybrzeża, nie sposób pominąć losu naszej Marynarki Handlowej. Według planu na wypadek wybuchu wojny w większości miała się znaleźć poza Bałtykiem, co się stało. Kilka jednostek pozostało w Gdyni — znajdujący się w naprawie „Tczew”, w budowie „Olza”.

„Toruń” został zatopiony dla blokady wejścia do portu. Szkolna fregata „Dar Pomorza” zawinęła do Ocelosund w Szwecji (i tam pozostała do końca wojny).

Wojenne okręty opuściły Gdynię, a także wszystkie statki zagraniczne. Port gdyński opustoszał z wyjątkiem trawlerów i jednostek BIAŁEJ FLOTY zmobilizowanej na czas wojny.

Chciałbym nadmienić o zetknięciu się moim z okrętem Szlezwig-Holstein z którym „Dar Pomorza” spotkał się Columbii w porcie Cartagena. Niemcy salutowali nas jako statek szkolny, a drugi raz w porcie Kingston na Jamajce. Zaprosił się do nas jeden z wyższych oficerów niemieckiego pancernika.Tak się uraczył polską gorzałka, że podtrzymywany przez kadetów ledwie zdołał zejść ze statku do motorówki, którą odwoziłem go, będąc na służbie, do okrętu stojącego na redzie. Załoga motorówki miała ubaw, gdy zbliżając się do pancernika, zameldowałem przybycie ich oficera. Tam powstał ruch, gwizdki, u trapu oficerowie w złocie.

Tymczasem nasz gość o własnych siłach nie może stać. Zabraniam pomocy moim chłopcom, niech się sam gramoli, jak potrafi. Zwyczajem morskim, gdy oficer wchodzi na trap, pada komenda „baczność” przez oficera służbowego i przeciągły świst na gwizdku bosmańskim. Świst trwa i trwa na pokładzie coraz większe zbiegowisko. Rozpaczliwie czepiając się sznurowej poręczy, pijany oficer potyka się, a spod munduru i kieszeni spodni wypadają mu butelki naszej wódki z kiełbasami i czymś jeszcze – szkoda, że scena nie była sfilmowana!

Następnie Kingston. „Dar Pomorza”, jak i Szlezwik-Holstein stały zakotwiczone na redzie a było to już po odejściu ostatniej motorówki, nie po 23:00. Nasi oficerowie po zwiedzeniu miasta i ćwiczeniu nóg na spacerach, zaszli do restauracji portowej ochłodzić się napojami. Była to gwarna, portowa spelunka.

Nagle do restauracji wchodzi w białym galowym mundurze obwieszonym medalami i szablą na jedwabnym pasie, błyszczący złotymi epoletami Niemiec i rozgląda się po zdumionym towarzystwie. Sam miał wielce strapioną minę. Nasz chief-inzynier przezwany na Hawajach „Pojka” tzn. „chłopiec” podszedł' do Niemca i zapytał, czym mógłby (w języku niemieckim) pomóc? Spóźniłem się na ostatnią motorówkę. Tu obok mówi Pojka, są motorówki do wynajęcia. Wiem, odpowiada, lecz nie mam pieniędzy. Pojka bez namysłu wyjmuje potrzebną ilość pieniędzy. Niemiec bierze i powiada: zgłosić się jutro o jedenastej na pancernik Szlezwik Holstein do chief inżynier rangi........ nie pamiętam po odbiór pieniędzy. Naszym szarpnęło. Nie zgłoszę się po pieniądze!! A któż ty jesteś? Chief inżynier polskiego statku „Dar Pomorza”. Gdzież Twój mundur? Ja na specjalne eskapady w mundurze nie chodzę. Niemiec odszedł, zapomniawszy podziękować koledze po fachu, i tyle go widziano.

Trzeba stwierdzić, że okolice Gdyni (blisko granica) sam Gdańsk jako Wolne Miasto po I Wojnie Światowej pozostające formalnie pod opieką Ligi Narodów faktycznie podlegało Niemcom i ich wpływom. Mimo wielu uprawnień wynikających z traktatu wersalskiego Polacy byli wypierani, szykanowani przez władze wolnego miasta. Sympatie ludności pochodzenia niemieckiego w wielu powiatach dookoła Gdyni i Gdańska były po stronie niemieckiej.

Już w roku 1938 Niemcy wnoszą roszczenia o wcielenie Gdańska do III Rzeszy, a także województwa pomorskiego z miastami Tczewem, Bydgoszczą i innymi. Zdecydowany protest polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych w kwietniu 1939 r. Województwo w swym składzie narodowościowym miało około 10% rdzennych Niemców.Plan agresji niemieckiej pierwotnie miał nastąpić 26 VIII 1939 r. pod nazwą „Fall Weiss”. Stał się faktem 1 IX 1939 r.

Perfidny plan napaści przygotowany przez Niemców: 25 sierpnia 1939 do portu gdańskiego wszedł z wizytą kurtuazyjną za zgodą rządu polskiego, liniowy okręt pancerny Szlezwik Holstein z dowódcą: kom. Gustawem Kleikompem. W porcie gdańskim na półwyspie Westerplatte mieściły się polskie tranzytowe składy wojskowe. Basen zbudowany w 1925 r. służył do przeładunku materiałów wojennych. Basen był wykorzystywany także przez Radę Portu i Dróg Wodnych Gdańska do różnych innych przeładunków.

W dniu 1 IX 1939 r. stan polskiej załogi-jedynego oddziału wojska polskiego na terenie wolnego miasta: 6 oficerów, 176 podoficerów i żołnierzy. Razem 182 ludzi, których dowódcami byli: major Henryk Sucharski i kapitan Franciszek Dąbrowski.

O 4:45 rano Szlezwik Holstein salwą burtową na Westerplatte rozpoczyna walkę. Włączają się oddziały Wermachtu, artyleria polowa, a także lotnictwo z BAR i stanowisk w Wisłoujściu, Brzeźnie, Stogach i innych. Niemcy atakują wg źródeł niemieckich: 4000 tys. żołnierzy, 65 działami, wielką ilością moździerzy, miotaczy ognia, ok.. 100 karabinami maszynowymi. Szlezwik Holstein posiada 4 działa 280 mm, 10 dział 150 mm, 4 działa 88 mm plus 3 torpedowce, trałowce i ok. 60 Junkers 87. Oprócz tego udział' bierze Kompania Szturmowa Marynarki, służba bezpieczeństwa Wolnego Miasta Gdańska.

Wyposażenie Załogi Westerplatte: 1 działo 75 mm, 2 działka przeciwpancerne 37 mm, 4 moździerze, 41 karabinów maszynowych i 160 karabinów zwykłych.

Plan obrony przewidywał utrzymanie placówki, zanim nadejdzie pomoc z innych placówek (Wejherowo, Gdynia) przez 6 godzin, następnie 12 godzin; obrona trwała 7 dni, bohaterstwo z góry skazanego na stracenie posterunku i męstwo żołnierzy stanowi perłę bezcenną moralności żołnierza korony polskiej. Pomoc dla Westerplatte miała nadejść: nie nadeszła.......

MÓJ 1 WRZEŚNIA 1939 ROKU

O świcie ciężkie działa Szlezwig Holstein otworzyły ogień na Westerplatte. Serce biło mi młotem, stałem na pokładzie „Zawiszy”. Na czystym błękicie nieba zabłysły licznie bombowce od strony morza. Szturmy bomb na port wojenny i słupy czarnego dymu. Początek wojny.

Moje wrażenia i mój los w tej walce, człowieka jak inni pełnego planów sportowych i studenckich, rezerwisty z kat. „A” bez odbytej służby wojskowej z powodu nadmiaru kontyngentów.

Relacja tych walk będzie na pewno nie dość fachowo przedstawiona z punktu widzenia wojskowego, gdyż żołnierzem nie byłem a tylko harcerzem, ochotnikiem i tak jest do dzisiaj. Relacja ta z dna umęczenia, z walki wciąż w biegu, w strachu, by nie być rannym, lepiej zabitym, z dni głodu i pragnienia krańcowego i zazdrości tym, co leżeli tak spokojnie.

Udarem się roztrzęsiony do kapitanatu portu i kapitanowi Mikołajowi Domaradzkiemu zdałem kasę „Zawiszy” a sam do biura werbunkowego. Tłumy, nerwy; z trudem docisnąłem się do środka i tutaj usłyszałem „wojna będzie długa, nie pchajcie się, nie ma co się spieszyć”. Szemrano o braku broni.

 

Wracając przez Plac Kaszubski w wielkim toku i podnieceniu spotykam Janka Kuczyńskiego, mego starszego oficera z „Zawiszy Czarnego”, serdecznego mego przyjaciela. Tak i on też był odesłany do domu. Co mamy robić? Zjawiają się w tłumie oficerowie i od nich pada głośna ponad szum tłumu komenda „Na moją komendę — baczność”. Tłum zakołysał się, znieruchomiał i zamilkł. Silny głos wołał: Tam na Westerplatte walczą nasi bracia. Potrzebują posiłków. Pierwsza kompania będzie niezwłocznie przerzucona! Spocznij i za mną w dwu szeregu zbiórka!

 

W wielkim zamieszaniu nagle porządek. Uformowano długie linie, poznaję wielu marynarzy. Dalsze komendy formują czwórki. Jesteśmy z Jankiem w pierwszej. Ruszamy prosto do portu; coś około 120 ludzi. Każą nam podwinąć białe koszule by nie świeciły. Dostajemy broń i żywność. Przy nabrzeżu stoi holownik z wielką barką. Nadchodzi noc a my stoimy gotowi. Niestety — okazuje się, że desant niemożliwy. Błyski i huk i łuna znad Westerplatte nieprzerwanie świadczy o ciężkim tam boju. Myśleliśmy, że pod osłoną nocy zdołamy wylądować. Kompanie w końcu odesłano do budynków biura emigracyjnego.

Zanim zdołaliśmy rozłożyć się na cementowej podłodze przechodził przez salę porucznik Jerzy Parzanowski przyjaciel ze Szkoły Morskiej Janka. Jest adiutantem dowódcy batalionu szturmowego i przyszedł po ludzi na uzupełnienia. I tak znaleźliśmy się od razu w akcji. Pozostawiliśmy nasze ubrania pod drzewem w lesie, zatrzymam tylko moje nowe dobre buty, dostałem mundur po zabitym, brudny i lepki....

 

Dowódca batalionu kapitan Wysocki zapytał z tych nowych - 5 harcerzy łączników- zgłosiliśmy się. Czy służyliście w wojsku – skłamałem — tak. Trzymać się koło mnie a zwróciwszy się do mnie rozkazał na prawym skrzydle gdzie kompania CEKAEM-ów rozkaz dla ZAJACA, zająć pozycje No ....... i wskazał mi kierunek. Byliśmy na brzegu lasu. Dalej Ty na pagórki „Z” gdzie WRAZ z krzakami. Pochylony biegnę obciążony amunicją i granatami. Las za mną tłumi odgłosy walki. Nagle wyrasta przede mną nasz polski żandarm i celując mi prosto między oczy wrzeszczy — z powrotem gdzie uciekasz? Ja z rozkazem od dowódcy: Nieprawda! Zastrzelę! Bezradnie zawracam i łukiem okrężnym biegnę ku celowi. Pot zalewa mi oczy. Omalże wpadam na Niemca. Padamy obydwaj na nierówności gruntu widzę, że usiłuje celować do mnie. Jest w płaszczu, jego hełm opiera się na kołnierzu płaszcza i zasłania mu oczy. Ja z moim hełmem nie mam tego problemu. Mam krótki kawaleryjski karabin, mam go na muszce. Waham się przez chwilę. Niemiec wciąż mnie nie widzi spod jego hełmu. Mam rozkaz i muszę go dostarczyć. Wypełzłem zza krzaka, zanim zdołał posłać za mną chybione pociski.

Po wykonaniu rozkazu wróciłem, ale stanąwszy przed dowódcą nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Kazał mi się położyć i oprzeć nogi o jego brzuch. To nic, że pobrudzisz. Twoje nogi są dla mnie ważniejsze i zanim zdążyłem cos powiedzieć zagwizdał i krzyczy bagnet na broń i biegiem.

 

Wskazał ręką kierunek ataku a ziemia zadudniła od setek biegnących w leśna dolinę. Nogi moje opadły z dowódcy, a siły skąś wróciły, w biegu nakładałem bagnet, ledwie zdążając za mym dowódcą. W lesie przed nami walka, ale nieprzyjaciela nie widać, widocznie się cofał. Wdzieraliśmy się tam gdzie było najgęściej, może okrążając wroga wypadamy na ogrody. Tu posuwanie naprzód jest jeszcze trudniejsze; jarzyny plączą się nam pod nogami. Podziwiam jak łączność zdoła ciągnąc za nami druty telefonu. Jakąś droga, a potem znowu las i oto las się kończy, ciemnieje przed nami nasyp kolejowy. Zza niego gęsty ogień karabinów maszynowych tysiącami iskier odbijających się pocisków od szyn kolejowych. Dowódca zrzuca swój hełm bierze od żołnierza karabin i donośnym grosem rozkazuje „Wolno naprzód jak nasi ojcowie szli bronić naszej ziemi tak i my to czynić będziemy”. Głos jego mimo ognia donośnie brzmiał jakaś siłą wielką wypowiadany. Szliśmy ławą. Przed nami czarny jak jakąś przepaść nasyp toru. Co się działo w mojej głowie nie wiem, byłem automatem Zdołałem tylko osłonic się prawym ramieniem, tak naprzód, ażeby zmniejszyć cel, wchodzimy na szczyt toru.

W tym momencie z sykiem wylatują nam nad głowy FLERSY (rakiety świetlne) czyniąc na krótko z nocy dzień i wówczas zobaczyłem rój naszych lśniących bagnetów i o dziwo ogień niemiecki zaczął cichnąc właśnie, gdy byliśmy na szczycie nasypu.

Ławą jak ciemną jedną masą najeżoną skrzącymi bagnetami schodziliśmy z torów w rzadki brzozowy lasek gdzie dopiero niedawno byli Niemcy. W jedną sekundę. Zrobiła się ciemna noc. Słyszałem jak Dowódca telefonuje meldując B0CIAN zdobyłem i wymienia cyfry. Ze zmęczenia drżały pode mną, nogi i straszne pragnienie zasuszało usta. Głodu nie czułem. Nie widziałem poległych ani rannych noc pokryła ich całunem. W pospiesznym marszu zagłębiliśmy się w las w kierunku skąd dochodził nas hałas walki. Ogromne zmęczenie powracało falami. Do rana zajęliśmy pozycje za lekkimi działami.

Zaczęliśmy się okopywać, malutka moja saperska łopatka nie dawała rady między korzeniami; robota szła opornie. Przyszły mi myśli o licznych wojnach, o których czytałem; jakże autorzy wiedzieli o przeczeniu a przecież to sam początek. Podchodzi do mnie mój dowódca i patrzy na mą robotę: Spoglądam do góry i spostrzegam dopiero teraz, że mam jedną naszywkę na naramiennikach letniego munduru jak na mnie skrojonego. Staram się oderwać, gdy kapitan Wysocki powiedział: nie potrzeba zdejmować zatrzymajcie to. Cała moja robota na nic, bo znów alarm i atak. Janka tylko rzadko widział tak byliśmy w ruchu.

Nocą sięgnąłem do lewej kieszeni bluzy i wydobyłem coś lepkiego, pomacałem — czekolada. Nią, zaspokoiłem gród sprawiający uczucie bólu, gdy zajrzałem jeszcze raz w dzień stwierdziłem, że kieszeń lepi się od krwi żołnierza, po którym noszę mundur i teraz ja kończę jego niedojedzoną czekoladę.

Sytuacja naszego batalionu nieustannie przerzucanego na słabsze pozycje obronne stwarzała niemożliwość spotkania naszej zapewne gdzieś za nami podążającej kuchni polowej. Zameldowałem kpt. Wysockiemu, że mam na Zawiszy sporo żywności i jeśli by tylko zaistniała taka możliwość transportu to duży ciężarowy wóz można by zaraz napełnić.

Znalazł się odpowiedni wóz i ja zaraz udałem się do Gdyni i na ciężarowym amunicyjnym wozie przywieźliśmy pełno dobrej żywności. Dziś po latach nie jestem w stanie przypomnieć dokładnie naszych walk. Jedno wiem, że jako nie wojskowy nie mogłem zrozumieć jak to było, że Niemcy nie wytrzymywali naszych ataków na bagnety.

Pamiętam nasze ataki w lesie pewnej dżdżystej nocy, przerzucono nas autobusami w wielkim pośpiechu i wysadzono na jakimś wyrąbie, nasze działka zaprzestały ognia a my ustawieni plutonami, lewa ręka trzymając się za pas poprzednika a między plutonami jeden strzelec z ręcznym karabinem maszynowym ruszyliśmy do ataku. Krzaki chłostały nas po twarzach. Tak atakował nasz batalion nocą. Jak to dobrze, że niemieckie bagnety były oksydowane. Nie widząc ich mniej wydawały się groźne. Wydawało mi się, że nasze lśniące były groźniejsze dla wroga.

Żadnych dat nie pamiętam, gdyż byliśmy krańcowo zmęczeni. Pętla Niemieckiej inwazji otaczała nas coraz ciaśniej, nękały nas samoloty, a gdy znaleźliśmy się na Oksywiu, na ochotnika poszliśmy na nocne zwiady. Wracając natknęliśmy się na Niemców zajmujących pozycje w miejscu skupienia naszego batalionu. Podchorąży Jojte nie dał rozkazu zaatakowania a było nas chyba czterech. Okrążywszy Niemców szczęśliwie dotarliśmy do odpoczywającego wojska.

Na wywiadzie byliśmy rowerami. Zacząłem się rozglądać gdzie schować mój cywilny błyszczący rower. Zauważyłem ścięty grzybowy pień a wokół niego dość gęste pędy ziemi. Tam podsunąłem mój rower i się położyłem. O jakie kilkanaście kroków obok Janka. Nie wiem dlaczego, ale zaczął mi mówić, że nie boi się śmierci, że ma cztery książki o filozofii jogów, które również mówią o reinkarnacji a w końcu o nirwanie. Rozmowę przerwał potężny huk i wstrząs a w miejscu gdzie był pień i mój rower jama. Rzuciło nami potężnie, ale nie raniło. Moment po tym następne pociski burzyły ziemię i drzewa rwąc ludzi na strzępy.

Nasza kuchnia polowa i jej dwa konie zniszczone. Podczas bombardowania leżeliśmy z Jankiem obok siebie twarzą do ziemi. Byliśmy na polanie leśnej odkrytej dla artylerii. Batalion poniósł znaczne straty. Nie wiem, ale zdaje się wtedy został zabity porucznik Perzanowski. Zwlekliśmy się pod Rumię-Zagórze, ażeby zaatakować w dzień.

 

Gdy przerzucano nas w pośpiechu autobusami po leśnej wyboistej drodze patrzę, kto to siedzi koro mnie zarośnięty i blady. Z początku nie poznałem, że to Janek. Czy jesteś chory? Popatrzył na mnie z politowaniem.

Wyskakujemy jak można najszybciej od razu formując pluton; gęsiego strzelcy między plutonami oddają krótkie serie z karabinów maszynowych, biegniemy truchtem potykając się w krzakach. Jest półmrok krzaki zasłaniają widok, nad głowami pękają szrapnele, pociski świszczą koło uszu, coraz to ktoś pada i zostaje za nami. Trzymam mocno Janka za pas i widzę, że już tylko on pozostał. Nagle Janek rzuca się w prawo od krzaka a ja w lewo i tracimy kontakt jednocześnie rwie się szrapnel gdzieś jakby spod nóg Janka.

 

Oślepły, w jakim; szale pędzę teraz, co sił naprzód nie oglądając się za siebie. Wpadam na jakiegoś naszego, że szczątkiem prawego ramienia, pewnie od szrapnela. Ten, lewą, ręką kurczowo objął mnie za szyję i błaga o ratunek. Wiodę go z powrotem w las i tu otoczeni zostaliśmy przez ludzi z kosami i kocami na plecach jak peleryny, istne zmory.

 

Ręce do góry woła ktoś z nich do mnie. Brać go! Otaczają nas kołem. Pokazuję ciężko rannego, który z upływu krwi już słabnie i m6wię - oprzytomniejcie ja nie wróg. Bierzcie rannego. Ja z pierwszego batalionu. Z pistoletem do mej głowy zagląda mi w twarz i powiada, jestem Piaseck, a to kompania socjalistycznej partii kosynierów. Idziemy drugą falą za naszym batalionem. Z nimi zostawiłem rannego i pobiegłem za mym batalionem usiłując go dopędzić. Biegną, że mną inni a jeden to tak trzyma bagnet, że omal by mnie skaleczył. Wołam — uważaj idioto jak trzymasz karabin. Was? Was? Zagensie. Ach ty draniu!. Pchnąłem go tak, że został za mną. W tym pędzie padam nagle głowa w dół do jakiegoś okopu w piasek, tak że usta mam zabite piaskiem i tu nagle ktoś ciężki wpada za mną siada mi na hełmie. Duszę się i rozpaczliwie biję kogoś, kto siedzi na mnie. Okazuje się Niemiec. Pyta co ma robić a mnie dusi ziemia, pluję piaskiem. Niemców wpada więcej. Krzyczę do nich, że mają pozostać w okopie i nie ruszać się stąd, bo są otoczeni. Oni zrozumieli. Podążam za batalionem. Sam nie wiem jak odnalazłem swoich, a było nas coraz mniej. Janka Kuczyńskiego nie odnalazłem. Głucha rozpacz dławiła mnie za gardło. Dlaczego tak biegłem, jak oszalały? Może mógłbym go uratować, może gdzie jeszcze był żywy?

 

Janek Kuczyński pozostanie na zawsze w mojej zbolałej pamięci. Jakże byt mocny nie bojąc się, był dla mnie jakiś nie zniszczalny, zazdrościłem mu. Wspaniały człowiek, zakochany w morzu. On to opłynął Bałtyk z pięcioma innymi na wiosłowej szalupie bez żagli i motorów. Spotkaliśmy się na Nord-Koping w Szwecji, gdy zaszli tam po zapas wody. Ja dowodziłem wówczas jachtem „Pirat” Akademickiego klubu w Gdańsku. Janek morze nie tylko znał, ale i (propagował) wydawał książki.

 

„Praktyczne Wiadomosci z Astronomii Żeglarskiej”, „Roboty linowo-żaglowe”, „Manewrowanie jachtem żaglowym”, „Jachtowa Praktyka Morska”, „Jachtowa Żegluga Morska”.

Oddany sercem i duszą, młodzieży harcerskiej. Starszy oficer na Zawiszy również godzien dowodzić statkiem harcerskim, jak i Generał Zaruski. Poległ w wielkim trudzie, zasłużył na odpoczynek w Nirwanie, w którą wierzył. Składam cześć Jego Świetlanej Postaci.

 

Posuwaliśmy się lasem mając z naszej prawej dolinę koło Rumii-Zagórze. Szosa przecina tory kolejowe, nad którym most a obok na polu 3 kobiety kopiały kartofle nie bacząc na manewrujący z wielkim zgrzytem i łoskotem pancerny wagon z uzbrojeniem z parową małą lokomotywą Piękny, słoneczny dzień, jak i wszystkie inne w czasach walk w obronie Wybrzeża. Nakazano nam dużą ostrożność w poruszaniu, gdyż samoloty przelatywały nad nami. Naraz widzimy, że nurkują jeden za drugim (a było ich 3) atakując most nad torami. Kobiety porzuciwszy pole kartoflane chronią się pod most. Boże, co one robią? Poklękały i się modlą. Samoloty po zrzuceniu niecelnych bomb zawracają i powtarzają atak mostu. Wszystkie bomby chybiły! Kobiety pod mostem ocalały! A pole kartoflane cale w głębokich lejach. Patrzyłem na ta scenę z zapartym oddechem, czyżby modlitwa kobiet ocaliła ten most? Od zachodu po szosie nadciąga kolumna wojsk niemieckich: pancerne auta, tabory, jakieś tankietki, sanitarne auta, a także wielkie wojskowe wozy czymś załadowane zaprzęgnięte w ciężkie konie. Na wozach widać rannych, obandażowanych żołnierzy. Dalej żołnierze prowadzą luzem dużo koni. Wzdłuż wozów motocykliści. Końca kolumny nie widać. Rozkazano nam leżeć bez ruchu. Nie wiadomo skąd dopada do leżącego dowódcy gromadka harcerzy z karabinami niemieckimi w hełmach. Chłopcy po 13-15 lat. Wysocki sygnalizuje im ciszę i żeby się położyli.

 

Wśród nas zarośniętych brudnych, przepoconych świeże buzie chłopaczków w harcerskich mundurkach. Jakże nie na miejscu między nami. Szeptem przyśpieszona rozmowa – proszą dowódcę, ażeby pozwolił zaatakować kolumnę. Surowo im zabrania. Gdzież tam, zamiast leżeć, zrywają się i krzycząc hura! Z całej siły pędzą w dół na Niemców, wpadają w gęste krzaki łozy rosnącej wzdłuż szosy. Na szosie powstaje tumult. Prowadzone konie rzucają się po szosie zpowrotem a tu nagle wyskakuje z łozy na motocyklu harcerz z karabinem przewieszonym na szyi przed sobą i pędząc na ukos pod górę wrzeszczy nie strzelać, nie strzelać!! A za nim wóz z ciężkimi końmi, na wozie leży na bagażach kilku obandażowanych Niemców, a niżej schylony i przytulony do wozu harcerz z lejcami w rękach. Wszystko to zaszło z błyskawiczną szybkością. Wzdłuż łoziny i potem pod górę za nami znikli nam z oczu. Co było dalej nie wiem. Nie widziałem na razie żadnego za nimi pościgu. Kolumna posuwała się dalej.

My niewykryci poszliśmy po przejściu kolumny dalej i tu nastąpił nasz atak poprzez polanę, drogę, strumyk i pod górę zalesioną na niemieckie pozycje. Atak ten dobrze wrył mi się w pamięć. Bagnet na broń i hura..!!! dawał nagle jakąś nową energię i nowe siły, których moment przedtem wcale nie było. Przed nami zorane pole w dol. do drogi jakże źle biegnąć Jesteśmy z dowódca gdzieś na lewym krańcu drugiej linii naszego batalionu.

Przeciw nam, jakieś pół kilometra z przeciwległej góry ogień karabinów maszynowych. Biegnąc strzelamy, padamy i tu zdarzył mi się wypadek. Już nieraz miąłem ziemię w lufie, ale teraz padając wbiłem karabin tak w ziemie strach mnie ogarną czy przy strzale rozerwie lufę; Nic się nie stało, tylko karabin parzył moje ręce tak był już gorący. Widzę obok miedzę, gdzie twardziej. Tam się skierowuję, ale za mną coraz więcej biegnie miedzą. N a miękkiej ziemi widać kurz od sypiących się pocisków wciąż gdzieś przed nami. Pamiętam padłem w bruzdę i zacząłem z całej siły budować przed sobą wałek z ziemi i w tym momencie pociski uderzają w ziemię i ja dostaje w hełm, który mi zrywa z głowy. Pędzę znów jestem blisko kapitana Wysockiego nagle czuję, szarpnięcie pod lewą pachą jakby drut kolczasty, ale to pociski przeszły tuż obok mej amunicji i granatów. Kapitan Wysocki padł jak wielu innych a my biegliśmy wściekli dalej. Przed nami strumyk i na nim kładka. Wskakuję wodę i to mnie ocaliło, bo ogień skierowany na kładkę i tak dopadłem sam do karabinu siejącego śmierć: Pod Rumią-Zagórze skupiamy się na wzgórzu wokół kopki zboża zapada noc, jesteśmy otoczeni. Ból oczu, głód, palą, się zabudowania. Było nas tylko 36-ciu. Policzył nas jakiś major. Jestem pewny, że Niemcy nas wykończą rano. Rozkaz i wycofujemy się, ODMAWIAM, jakaś ręka chwyta mnie za kołńierz i wyciąga z jamy, duszę się, słyszę major mówi do odznaczenia, a ja nie mam już siły.

Z początku na czworakach, a potem omalże nie zarywszy nosem wlokę karabin, zostawiając za sobą skrzynkę amunicji ponad moje siły. Rozkaz -zbiórka w Gdyni! Wlecze się grupa nędzarzy, oświetlona palącymi budynkami. Na drodze naszej przed nami major. Spojrzałem na boki a tam Niemcy siedzą rozkraczeni prowadząc nas lufami karabinów maszynowych. Widocznie nie mieli sumienia dobijać nas upadających ze znużenia. Winieniem napisać o tym Ukraińcu co szedł sam z gangreną i w gorączce trzymając zdrowej ręce karabin maszynowy. Szedł sam na Niemców i śpiewał. Żal, żal za dziewczynoj za zielenoj Ukrainoj: gdy my wycofywaliśmy się, szedł by zginąć.

Winieniem wspomnieć o Żydzie z Gdańska, który w cywilu dołączył do batalionu i walczył bez tchu i odpoczynku aż zginał, ubrany po cywilnemu. Podchorąży Jojte (lwowiak). Pocisk artyleryjski z morza urwał mu obie nogi. On to przyniósł nam wycieńczonym, ale jeszcze silnym duchem wieść 17 września o sowieckiej armii co przekroczyła granicę Polski (aby wbijaj nóź w plecy) pomóc Niemcom. To był najcięższy cios, jaki przeżyłem w tej wojnie. Jak silna i pełna oddania była obrona Gdyni i Kępy Oksywskiej świadczy fakt, że Niemcy weszli do Gdyni dopiero 14 września Obrona zakończyła się bez kapitulacji. Trwaliśmy jeszcze resztkami sił na Oksywiu 19 września.

 

Jeszcze na Oksywiu stawialiśmy opór. Sen nie przychodził. Głód i pragnienie — tortura. Tam też o mało nie zabiłem chłopaczka głuptasa, który ubrany w płaszcz i hełm niemiecki skradał się wzdłuż płotu do ulicy. Byłem gotów wziąć go na bagnet, gdy zobaczyłem gołe jego wątłe kolana spod niemieckiego płaszcza. Ranni w budynku leżąc w słomie konali a żywi jeszcze tak śmierdzieli, jak ciała poległych.Błaganie o wodę. Ruszamy do studni pod obstrzałem. Leżymy i pompujemy długo bez skutku. Wreszcie pompa „złapała”. Dopadamy umierających a tu już są Niemcy. Bagnetami podbili mi ręce do góry. Hande hoch...

 

Początek strony